Maxima Enfield 1/8 (Kotobukiya)

Oh nie! Masz panienkę od Tony’ego? Ano, tak się składa że mam i jakby nie było mogę o niej napisać kilka ciepłych słów. Po pierwsze... Wróć! Od początku.

POSTAĆ: Maxima Enfield
POCHODZENIE: Shining Hearts
PRODUCENT: Kotobukiya
ARTYSTA: Togita Keijirou /rzeźba/, Tony Taka /ilustracja/
SKALA: 1/8
WYSOKOŚĆ: 21,5 cm
MATERIAŁ: PVC
Maxima trafia w nasze łapki znajdując się w stosunkowo niedużym opakowaniu, jak na figurkę w skali 1/8. Dokładne wymiary pudełka to 27 x 16 x 13 [cm] (wys. x szer. x dł.). Graficznie opakowanie nie jest szczytem szaleństwa, wręcz przeciwnie. Pokusiłabym się powiedzieć, że jego minimalizm jest genialny w swej prostocie. Oczywiście schemat umieszczania obrazków jest oklepany do bólu, ale przecież nie ocenia się książki po okładce. I tak na froncie, lewym boku oraz górnej klapce widzimy rysunek który wyszedł z pod ręki Tony’ego Taki a i jednocześnie był projektem figurki. Całą powierzchnię tylnej części pudełka zajmuje przedstawienie Maximy już w figurkowej wersji. W środku, jak w większości przypadków, znajdziemy luźny karton w odcieniu brudnego fiolety z prostym logo, które nie mam pojęcia skąd się wzięło. Ot, karton jak każdy inny.


W celu dorwania się do figurki musimy najpierw pozbyć się zabezpieczeń w postaci plastikowej formy oraz folii. Trzeba przyznać, że Maxima jest dobrze zabezpieczona. Przed uszkodzeniem chroni ją szczelne owinięcie w samo lepiącą folię oraz sztywne umieszczenie formie, która to ładnie trzyma się w pudełku i nie lata.

Po obdarciu figurki z otaczających ją zabezpieczeń stajemy przed trudnym zadaniem złożenia kobitki w jedną całość. Spokojnie, bez paniki. To tylko tak strasznie brzmi. Maxima ma już podstawkę przymocowaną na swoim miejscu za pomocą śrubki, nie trzeba się więc martwić że odpadnie. Swoją drogą jest to chyba ulubione rozwiązanie w którym ostatnio lubuje się Kotobukiya, ja nie mam nic przeciwko. Wracając jednak do składania figurki. Nasza rola ograniczać się będzie wsadzenia karty w uniesioną dłoń wojowniczki i miecza w opuszczoną. Voilà! Figurka gotowa. Dla bardziej rządnych wrażeń zostaje pozbawienie Maximy halki poprzez „rozerwanie” figurki na pół. Można to jednak zrobić przy okazji pozbywania się plastikowego zabezpieczenia chroniącego nogi oraz suknie od wewnątrz.

Czas przejść do bardziej subiektywnej części opisu.

Osobiście zaliczam Maximę do jednego z lepszych zakupów. Za stosunkowo niewielką cenę otrzymujemy dobry jakościowo produkt. O Kotobukiya można usłyszeć wiele dobrego ale i wiele złego. Mimo wszystkich negatywnych komentarzy na temat tego producenta uważam, że wykonali kawał dobrej roboty. Wszelkie niedociągnięcia giną gdy figurka trafi na półkę (odległość robi swoje) a i z bliska nie widać jakiś rażących niedociągnięć. No może poza jednym, który i tak spostrzegłam dopiero po jakimś czasie. Otóż, na prawym boku Maximy, na łączeniu sukienki przy biuście widać mały rozmaz białej farby oraz jej lekkie niedomalowanie na falbance obok (ten feler znajdziemy, niestety, przy całej falbance) przez co wystaje trochę ciemno-brązowej farby. W praktyce nie wygląda to tak źle, strój sam w sobie jest w bardzo ciemnym odcieniu brązu przechodzącym w czerń przez co wychodzący podkład nie rzuca się w oczy. Jako drobny minus może być również odczuwane widoczne łączenie na grzywce, jest to jednak często spotykana sytuacja, mnie nie przeszkadza. Zdarzają się również drobne nadwyżki materiału lub farby w postaci małych plamek, jeśli przyjrzycie się zdjęciu po prawo na pewno bez problemu dostrzeżecie o czym mówię. Problem nadmiaru materiału pojawią się przy falbankach, jest to jednak dość typowy problem przy statuetkach gdzie na falbankach widać odlew przez co zdarzają się nadwyżki materiału.


Nie da się ukryć, że te niedociągnięcia rekompensuje szczegółowość wykonania i wrażenie jakie zostawia po sobie figurka. Dużym plusem jest dobór kolorów. Brązy, odcienie fioletu, czerń oraz biel doskonale ze sobą współgrają i nie gryzą się na wzajem przez co Maxima zyskuje na spokoju i powadze. Te dwie cechy wraz z pewnością siebie wynikającą z przyjętej postawy zjednały sobie nie jedno serce – moje na pewno. Grzechem byłoby nie przyjrzeć się bliżej detalom oddanych z niezwykłą precyzją. Wzór na przodzie odzienia czy ten na karcie trzymanej w dłoni zasługują na oklaski, są ostre a nie rozmazane.

Malowanie, prócz wcześniej wspomnianego niedociągnięcia, nie zostawia nic do życzenia, nie dopatrzyłam się również żadnych przebarwień.

Wielu przedstawicieli tzw. „płci brzydszej” zapewne żałuje, że figurka nie jest cast-off biorąc pod uwagę atrakcyjność bielizny tej panny. Można ją jednak nieco uwydatnić nie zakładając halki. Osobiście preferuję opcje z zasłoniętymi majtasami, ale jak kto woli.

Wracając jeszcze na chwilę do malowania, chciałabym poruszyć temat „płaskości nakładanej farby”. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że Maxima cierpi na tą przypadłość. Czy jednak na pewno? I tak, i nie. Kiedy przyjrzymy się sukience zauważymy, że przechodzi ona z czerni w ciemny brąz by za chwilę znowu wrócić do czerni a na końcu zaskoczyć nasz fioletem. Notabene zauważyłam go dopiero przy robieniu zdjęć. Tak, tak... wiem... Co ślepemu po oczach =P? Włosy nie zostały tak hojnie obdarowane jak sukienka ale sądzę, że wyszło to figurce na dobre.


Ciekawie użyty został poziom połysku farby. Na tej jednej figurce znajdziemy mat, występując praktycznie na całości, pół-mat na pończochach i czymś co osobiście nazywam „nałapciawiczkami” (bliżej znane jako rękawiczki, chodzi o te brązowe nie czarne) oraz błysk na karcie i oczach. Kotobukiya zyskała u mnie duży plus za skórę, ma bardzo ładny odcień oraz cieniowane. Kolory na całej figurce ładnie przechodzą z jednego w drugi.

Figurkę oceniam jako naprawdę udany zakup, o czym wspomniałam wcześniej. Do tej pory nie żałuję, że wybrałam akurat Maximę. Jedynym życzeniem jakie mogłabym mieć do producenta jest dół sukni. Poszczególne części mogłyby być trochę sztywniejsze przez co prostsze – jak na zdjęciach prototypu. Sądzę jednak, że w rzeczywistości byłyby nieporęczne przez co figurka traci na realizmie. Nie przeszkadzało by mi to jednak ;).


Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć gdzie znajdziecie fotografie zrobione na potrzeby notki oraz wszelkie wariacje które powstały w międzyczasie :)
Maxima Enfield - GALERIA

5 komentarze

  1. Pierwszy komentarz :)

    Może powtarzam, ale co tam - jasno i przejrzyście, do tego ciekawie napisane. Trochę brakuje mi większej liczby zdjęć, ale to taki szczegół...

    A co do samej figurki - bardzo fajna, może uda mi się ją jeszcze kiedyś złapać... I nie przeszkadza mi wcale, że nie można jej rozebrać do rosołu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa :)

    Co do zdjęć to wszystkie jakie były zrobione do recki znajdziesz w galerii na FB, na blogu umieszczenie ich przedłużyłoby niemiłosiernie stronę i nie wyglądałoby ładnie, takie osobiste skrzywienie :). Dodałam do notki linka do galerii Facebook'owych bo u mnie osobiście, czasami nie działa ta wtyczka w prawym menu O.o

    Zachęcam do zakupu, bo prócz drobnych niedociągnięć jest naprawdę urocza i dobrze prezentuje się na półce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ślepy, że nie zauważyłem tego albumu ze wszystkimi zdjęciami na fb (ーー;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć!
    Bardzo przyjemnie napisana, konkretna lektura :) A zdjęcia wyszły Ci świetnie, są jak reklamówki producentów! :D
    Gratuluję założenia bloga i czekam na następne, opisane przez Ciebie, figurkowe panienki :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. No i stwierdzam, że Melty i Maxima są podobnej jakości :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Facebook

warto odwiedzić